Mam więcej niż jedną duszę
Fernando Pessoa
Projektant

Podróż do kresu nocy

Byliśmy teraz w tej samej podróży. Dojdzie się do kresu razem i wówczas będzie wiadomo, czego się szukało w przygodzie. Życie to jest właśnie to, trochę światła kończącego się w mroku.

 

gdy pisałem do ciebie rozpaczliwe

wiersze z wojska o tym że jestem

człowiekiem małej wiary w gruncie

rzeczy egoistą który podpalił by resztę

świata dla swojej chorej wizji zachowania

świata znajomego tych których kocham bo

jesteś dla mnie więcej warta niż wszystko

na tym świecie pozbawionym ładu i składu jak

mój list bez składni nieporadny i to

jak rozstrzygnąć problem pisania

wierszy w świecie w których można

pisać reportażem albo cokolwiek innego coś

co przełoży się bezpośrednio na postęp czy rozumienie

jest linearne czy raczej skokowe czy mogę

przeskoczyć nieprzeskalane w sytuacji gdy

przeobraża się nieprzeobrażalne bo w gruncie

rzeczy leży mój trup okopany i moja wiara i wcale nie chodzi o to

że nienawidzę tych którzy idą na mnie tylko

naprawdę kocham tych którzy są za mną i to

jest konflikt nierozstrzygalna dialektyka bo musimy wyzwolić się

z myślenia o bohaterach i herosach a po

prostu widzieć ludzi którzy chcą przeżyć i

dać żyć tym co są za nimi

wystarczyłoby zobaczyć ludzi

jestem człowiekiem małej wiary chociaż

zawsze wierzę w ciebie i w to że możemy

tylko oceniać jakie rozwiązanie jest gorsze

i nigdy nie przejdę przez oczko w

twoich rajstopach bo tak jak idę przez oko igielne

w podróż do kresu nocy do zrozumienia

tak też ty nigdy nie wnikniesz mi

w skórę i nasze ciała zostaną na powierzchni

tej lodowatej tafli dryfującej bo życie to

surfing między tym co potencjalne a

tym co konieczne tak szepczesz mi

do ucha

ty potrafisz przelać moją melancholię

na kartkę bo zbłądziłam bardzo zbłądziłam jestem jak pocisk

w szczerym polu szarym szukam szczerości

jakiejś tkaniny namiastki sensowności w tej bezsensownej

walce o przyszłość zostawiam odcisk

moja droga w tym

moja droga żeby

przelać krew w argot bo ludzka egzystencja

nie ważne jaka nigdy nie jest niewinna

choć nie jest mi winna tak się po prostu

złożyło że ostrzę zęby bo ktoś musi

być gotowy żeby pobrudzić sobie

ręce i ja bynajmniej nie zamierzam ich składać

moje ciało jest mięśniem nocy kotłującym

to morze bez echa gdzie giną głosy z daleka

ciała młode ciała mężczyzn bo wojna

jest prawdziwym burdelem gdzie handluje się

młodością na zapas wojna to burdel armatni a ja

jestem ciałem

generuje chociaż odrobinę ciepła

jestem przewodnikiem w mroku

jedzcie i pijcie ze mnie tylko tyle bo może

morze nocą jest mięśniem mojego serca rozdartego a

tam nie ma wątpliwości i nigdy nie trzeba reszty tylko

ciebie

 

Niech śmierć zastanie mnie w tobie

Bo jeżeli będziecie żyli według ciała, czeka was śmierć. Jeżeli zaś przy pomocy Ducha uśmiercać będziecie popędy ciała – będziecie żyli.

 

ci cisi mnisi w ciżbie ściśnięci są święci

nieugięci na ścianie rozbici mogłabyś powiedzieć

że równie dobrze tak wyglądaliby gdyby

byli zabici chociaż nie ścięci to jednak

męczeńsko wryci a głowy spuszczone

bo są potulni jak budda w ciele baranka i

chociaż w mowie nieobyci to ku słowom

zwróceni jak mantra więc składają przysięgi

godne poety gdyby milczenia nie skrywali

w sercach sekrety i śluby na przekór

wszystkiemu i wszystkim kontemplując

tajemnice życia zakrytą przed światłem

pod pokrywą z patyny

a my

w siebie wciśnięte

bezczelne naczelne

uprawiajmy seks

na zapleczu

w rozpadającej się

przyczepie

chcę poczuć przy tobie

że moje ciało umrze

a pamiętasz

gdy mieliśmy myśli przeróżne

i w głowie mierzyłem wymiary świecznika

który ściąlby nas wszystkich

i skończył tą scenę i wszystko

 

Zużyte prezerwatywy

 

zużyłem młodość a po

moim mózgu pałętają się

tasiemce są jak wiersze trochę

się ich boję są nie do powiedzenia a

ja nie mam nic

 

na swoją obronę dodam z

Różewicza bodajże że

życie to ciągłe ubywanie

zużywanie się

 

żar z nieba a ludzie zrzucają

z siebie warstwy jak jaszczurki

ze skóry odzieram ich w mojej

chorej głowie z zużytych metafor

utkanych z zmiętych prześcieradeł ja

zużyłem jeszcze więcej obieram kurs

na nowe interpretacje mojej wyobraźni

 

zużyłem młodość nie mam czasu

na noc powiem ci nic to moja droga

wyprzesz moje istnienie gdy tylko

dotkniesz głową poduszki którą potem

wypierzesz z naszego potu

 

bądź dla mnie nocą i dniem

a ja zrzucę z nas całą skórę

i poczujemy się w objęciu

nad przepaścią tak jakby

śmierć zaglądała nam do łóżka

 

zebrała się paczka a ja zużyłem

wszystko bierzcie i jedzcie ze mnie wszyscy

bo to będzie coś naprawdę dobrego póki

na to czas

 

przez okno wychodzę zbywam się

nie wystrzelałem się ze wszystkich naboi

 

 

Jesień bezpłodna

 

słońce grzeje złudą

a ja nie mam domu pani

już jesień ludzie kiszą na regałach

swoje dawne i niedawne

słowa układają w scrabble

niewypowiedziane wyznania

planowane na koniec świata

a ja nie mam domu pani

dopełniaczem człowieka jest

brak

ograniczone ciało

o nieograniczonych ambicjach

jak przesuwanie mebli w pustym pokoju

literatura

jest meblowaniem pustki

ale ja nie mam domu pani

w sercu uskuteczniam ruch

płynów i myśli krążących mi po kiszkach

jak rekiny w kieszeniach wyrywają mi drobniaki

nie czytam literatury

męskiej żeńskiej

a już tym bardziej niejakiej

każde moje słowo jest zaczerpnięte

wyrwane z wyschniętego cudzysłowiu

łona o nieokreślonych rysach twarzy

zrywam z natchnieniem ale proszę o

deszcz chociaż nie mam domu pani

powtarzam te wszystkie martwe gesty

na marne lecz za każdym niepotrzebnym

powtórzeniem pójdę ramię w ramię bo  

wiersz jest najbardziej upartym językiem

w tej całej paplaninie która nie potrzebuje

ładu ni składu

zrzucam z siebie płaszcz na

hejnał grzechom odpuszczam

głosom zza urny rzucam

cię na ściółkę

rozdzieram się na czworo a

nie mogę przejść przez twoje oczko

w porwanych rajstopach które przeciekają

od jesiennego deszczu

 

Gdy rozum śpi

El sueño de la razón produce monstruos

 

więcej światła albo

coś takiego po prostu

dochodzi jednak płaszczyzna

odchodzi kolejna tak jak

ludzie wymieniają się w

tym łańcuchu przyczyny

i smutku ręką do ręki w

łańcuchach nie wiedząc o sobie

początek dotyka końca przekażmy

sobie znak a ja wam powiem

to bujda jak wszystko

czarne obrazy kosmate

myśli które wpadają do

worka gdzie nie słyszę dna

odbijające się echa w pustym pokoju

malarska probówka objęcia

tematu cała paleta tego uścisku ludzi którzy

pierwszy raz widzą i już wiedzą jak bardzo dla

siebie istnieją nawzajem

i nic

czarny romantyzm mnożenie

znaczenia jest bez znaczenia gdy

mogę usłyszeć twój głos

wśród tego całego zgrzytu w

moim zużytym mózgu wytwarzam

coś w rodzaju ogniskującej

blizny po tobie ale to

zawsze będzie sztuka i

tylko jedna sztuka dla sztuki bo

jestem sztuczny do porzygu

o śmierci nic już nie wiem

słyszę już tylko ciszę

wśród demonów się

kołyszę

interpretacja artysty podlega

deformacji z biegiem narracji

i o historii nie zapominajmy o

niej bo we mnie jest śmieszna

monstrualność która się zestarzała

szybciej niż zetalałe płótno

mojego śmiesznego ciała to

coś jak nikłość niewyjęta

miłość niewykorzystana i brzydota straszna

brzydota jeszcze nie zdążyłem

spiżeć a już musiałem zdziadzieć

ale mam jeszcze jakiś dystans

do tego czego nie usłyszę

demony znaków rzuciły kości

tracę orientację

mój dom niewierna

suka łasi się po zawaleniu

mnie opuściła a w domu

moim zamieszkała niewiara

niewiara kokietka i niepokój

harpie czasu wyrywają mi włosy z

nikąd pomocy i nie dobiorę się

do niczego bo płaszczyzny

już tylko przemijają i nie

dochodzi nic nowego do

skutku a każda reprezentacja

jest pusta zupełnie pusta jak

list w butelce na łańcuchu gdy

początek dotyka końca a wszystko

to bujda i pamiętam tylko to że kochałem

ciebie armię i hiszpanię choć pewnie

nie ja to powiedziałem i coś pomieszałem

Dodaj komentarz

20 + 10 =