20 września do polskich kin trafiła najnowsza produkcja filmowa Coralie Fargeat, która po swojej światowej premierze wstrząsnęła środowiskiem filmowym. Substancja, bo o niej mowa, nie tylko należy do atrakcyjnego podgatunku body horroru, ale również skupia się na powszechnym i poważnym problemie społecznym, jakim jest dążenie do doskonałości i ideału kobiecego ciała (czy uniwersalnie również męskiego) promowanego przez dzisiejsze media. Wykorzystanie kina grozy do wyeksponowania zjawiska społecznego moim zdaniem wpływa na atrakcyjność owej produkcji. Body horror eksploatuje nasze lęki, uczucie obrzydzenia czy niechęć do „inności”. Tak jak klasyczne gatunki horroru oglądamy, bo lubimy się bać i w ten sposób oswajamy strach, tak samo omawiany podgatunek cieszy się zainteresowaniem, bowiem to, co nas obrzydza, w pewnym stopniu również nas fascynuje. W przypadku Substancji dodatkowym czynnikiem zachęcającym do jej obejrzenia jest aktualny oraz bliski nam temat, który film porusza. Nie mamy do czynienia ze zmutowanymi stworzeniami z innego świata, ale z człowiekiem, któremu towarzyszy lęk wykluczenia społecznego.
Główną bohaterką filmu jest grana przez Demi Moore Elizabeth Sparkle, kobieta w średnim wieku, prowadząca w telewizji własny program, który ma promować utrzymanie zdrowej i atrakcyjnej sylwetki poprzez aktywność fizyczną. Niestety, przez panujące przekonanie, że piękno leży w młodości, Elizabeth traci pracę, a jej szef, który ma być symbolem nadal panującego na świecie patriarchatu, rozpoczyna poszukiwania młodszej zastępczyni. Załamana kobieta nieoczekiwanie otrzymuje propozycję skorzystania z leku – wykonania zastrzyku, który uwalnia DNA, aby z ciała macierzystego powstała druga postać. Lepsza. Młodsza. Piękniejsza. Jest tylko jedna zasada, której kobiety muszą przestrzegać – równowaga. Pamiętać o tym, że są jednością. Właśnie ta jedność staje się problematyczna i eksponuje powagę problemu, jakim jest brak samoakceptacji.
Kobieta, która dosłownie wychodzi z ciała Sparkle, przyjmuje imię Sue i staje się jej następczynią. Przejmuje program, szturmem podbija telewizję śniadaniową i może poszczycić się sympatią męskiej części publiczności, co odróżnia ją od głównej bohaterki, która przez cały film słyszy jedynie zdania typu: „Moja żona/córka/siostrzenica Panią uwielbia!”. Sue natomiast jest podziwiana przez mężczyzn, bo jest młoda, niezwykle atrakcyjna, skąpo ubrana, Sparkle zaś staje się inspiracją dla kobiet, ponieważ mimo swojego wieku wygląda bardzo dobrze. Ta analogia ujawnia kolejny problem, z którym mają borykać się kobiety w dzisiejszych czasach. Pożądane jest to, co podoba się mężczyznom, części społeczeństwa, która w tym filmie (być może również na świecie) ma dominujący wpływ na standardy kobiecego piękna. Elizabeth decyduje się na zażycie substancji, ponieważ wie, że nie uda jej się doścignąć ideału. Nie zachwyci swojego szefa, nie ma szans z konkurencją, jaką staje się Sue.
Lepsza wersja Sparkle zaczyna pasożytować na głównej bohaterce. Nie stosuje się do zasad, prowadzi niezależne życie, na skutek czego ciało jej „żywicielki” zostaje poddane deformacji. Kobieta nie przypomina już siebie, a pomarszczoną staruszkę z ogromnym garbem, której wypadły wszystkie włosy. Elizabeth jest zrozpaczona, chce nawet przerwać wyniszczający ją proces, ale powstrzymuje ją świadomość, że nie osiągnie w życiu już żadnego sukcesu, w przeciwieństwie do Sue. Ta ostatecznie zabija Elizabeth. Kobieta nie może żyć bez żywiciela, więc próbuje użyć substancji na sobie, co powoduje powstanie zdeformowanego potwora, który idealnie wpisuje się w ramy body horroru.
Kompleksy głównej bohaterki, obsesyjne dążenie do doskonałości, panujący patriarchat to tematy, które w ostatnich latach cieszą się ogromną popularnością w polskim i światowym kinie. Fargeat jednak oprócz tego, że zwraca uwagę na aktualne problemy, robi coś jeszcze. Wyolbrzymia je, stosuje groteskę, która ma tym razem przerażać, nie śmieszyć. Bardzo ważny w filmie staje się dźwięk, który jest skorelowany z grą kamery. Przybliżenie obrazu z równoczesnym głośnym dźwiękiem powoduje lekki niepokój u odbiorcy, który staje się wyczulony na użyty w filmie zabieg. Scenografia również jest nietypowa. Pomieszczenia są utrzymane w kolorach raczej pstrokatych bądź wywołujących wizualne przytłoczenie. Przykładowo biel kafelków w łazience bohaterki staje się drażniąca, kojarzy się ze szpitalem bądź innym sterylnym pomieszczeniem.
Przede wszystkim jednak na samopoczucie widza ma wpływ scena finałowa, gdzie konwencja body horroru ujawnia się w pełnej krasie. Zdeformowany potwór wywołuje obrzydzenie, punkt kulminacyjny filmu pojawia się na końcu, co jest zgodne z powiedzeniem Samuela Goldwyna, które później chętnie powtarzano w kontekście filmów Alfreda Hitchcocka: ,,Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć’’. Tym trzęsieniem ziemi staje się pierwsza deformacja ciała Elizabeth (która co prawda ma miejsce w połowie filmu), a późniejsze krwawe zabójstwo Sparkle oraz pojawienie się potwora, dostarcza widzom jeszcze silniejsze dawki emocji, co umożliwiła dopracowana charakteryzacja.
Substancja jest produkcją godną uwagi. Dobrze zrealizowana pod względem technicznym, z ciekawą fabułą, jest w stanie zachwycić oraz szokować wymagających widzów. Szczególnie kontrowersyjna jest scena finałowa, która w myśl typowego body horroru, może nie wszystkim przypaść do gustu. Trzeba jednak przyznać, że produkcja zadaje widzom pytania dotyczące sytuacji społecznej oraz skłania do refleksji.
