Lato w mieście zaskoczyło płaczliwością chmur i zimnem usposobienia. Chłodne morze opowiadało historie zasłyszane na deptaku, powtarzało kreślone na piasku niewypowiedziane słowa, które w istocie były tylko ludzkimi śladami, czekającymi na śmierć z ręki czasu i słonej wody. Szept fal, stopniowo nabierając agresywnego tonu, pełnił rolę uwertury, zapowiadającej nową, nadmorską codzienność. Przeprowadzka. Skok na głęboką wodę. Początek przyjaźni z Bałtykiem.
Georgi Gospodinow w swojej Fizyce smutku stwierdził, iż ,,całe życie może zostać opowiedziane jako katalog przeprowadzek”. Obejmują one sferę fizyczną, począwszy od promocji do kolejnej klasy, skończywszy na innym świecie. Niekiedy przenosiny odbywają się w obszarze zamkniętym dla świata zewnętrznego – psychiczny wymiar zmiany miejsca zamieszkania odczuwalny jest jedynie dla osoby migrującej. Kłębowisko myśli, argumenty za i przeciw, tęsknota i sentyment, nadzieja na nowy start. Czysta karta powoli wypełnia się pierwszymi szkicami nowego lokum. Marginesy zajmują drobne notatki dotyczące spraw zwykłych, czyli tych najistotniejszych.
Obrzęd przejścia wiąże się z koniecznością porzucenia przeszłości na poczet tego, co czeka za grubą kotarą zmiany. W sytuacji zmiany otoczenia, człowiek mierzy się z dyskomfortem, jaki wywołuje obcość. Tłumy oblegające dworzec główny, gąszcz nowych ulic, których nazwy nie mówią mi nic a nic. Nie wiem, którym tramwajem dojadę na Zaspę, ani gdzie właściwie ta Zaspa się znajduje. Powoli staram się przystosować do nowego środowiska, dowiedzieć się, dokąd pędzą wszyscy ci ludzie, poznać zakamarki, wszystkie nadmorskie tajemnice.
Z czasem mój główny środek transportu, składający się kilku kości, ścięgien i mięśni, zdążył zapoznać się z gdańskim podłożem. Płyty chodnikowe poznały moje podeszwy; w strukturę kostki brukowej wprasowałam ślady butów – trudno o bliższą relację niż ta; wymaga ona wytrwałości i wierności – tak tworzy się rutyna; tak rodzi się bliskość i więź. Codzienne wędrówki są elementem niezbędnym, gdy chęć adaptacji przewyższa strach przed nieznanymi uliczkami. Istnieją stałe punkty trasy: rano, w drodze na kolejkę, mijam panią wyprowadzającą na spacer rudego psa; wieczorem, schodząc z peronu, przechodzę obok pana sprzedającego kwiaty. Niezmienność powszednich elementów sprzyja stopniowemu zadamawianiu się w nowej rzeczywistości. Słysząc znajome skrzypienie podłogi sąsiada mieszkającego piętro wyżej, zamiast irytacji ogarnia mnie ulga, bo są to przecież kroki znajome.
Wyglądam przez okno i widzę: szary gołąb zajmuje swoje stałe miejsce na cienkiej gałązce; dwa metry dalej, na świerku, siedzą trzy sroki. Kilka iglastych pięter zajmują wrony. Wszystko jest w porządku. Zmiana pór roku nie przecina nici, łączącej wszystkie istoty i zjawiska z ich domem. Lato ustąpi brunatnej jesieni – ją znienacka przykryje biały puch mrozu. Lód stopnieje; zza zimnej pierzyny niebawem wychylą się pierwsze znaki wiosny, która znów urodzi pąk lata. Wszystkie elementy składowe naszego świata są na zawsze. Niekiedy zmieniają one formę, miejsce występowania i charakter, łączy je jednak następstwo przyczynowo-skutkowe, cykliczność i paradoksalnie – przemijanie.
Spacerując po mieście mijam przypadkowe osoby, spoglądam na gąszcz nowych twarzy i wydaje mi się, że je znam; czuję, że od zawsze tu były. Nasza wspólnota opiera się na tych samych zmarszczkach mimicznych i oczach, które z wiekiem mętnieją. Wprawiamy nasze ciała w ruch z podobnym zapałem, szukamy nieodnalezionego, razem błądzimy do celu. Na miejską kakofonię składają się: stukot obcasów o podłoże, staromiejski gwar, szczekanie psów. Samotność w tłumie, ale każdy może powiedzieć: tłum to ja. Zimą nakłada ciepły płaszcz, na wiosnę zastępuje go lekką kataną, którą zrzuca na dźwięk letnich dzwonków ogrodowych, a jesienią… – dalsza część jest już znana.
Paweł Huelle we fragmencie opowiadania Wuj Henryk zawarł istotę duszy danego miejsca i jego nieśmiertelności:
I pomyślałem wtedy o kogutach – tych, które piały o świcie w ogrodach Wrzeszcza i Oliwy, w krzakach porzeczek i agrestu, wśród tyczek fasoli i owocowych drzew, w nędznych, naprędce skleconych kurnikach, przykrytych dyktą i obitych papą; o kogutach, które dawno już zniknęły z naszego miasta, tak jak gazowe latarnie, konne wozy, tramwaje linii letniej, słupki hydrantów z żeliwnymi łańcuszkami, sklepy z resztkami kolonialnej glazury i suchy piasek podwórek i ulic. A jednak, choć wszystko to odeszło w przeszłość, miasto pozostawało wciąż to samo – jakby posiadało niezmienną formułę; jakby nic nie było w stanie jej naruszyć – pożary, bombardowania i wędrówki ludów, a w ślad za tym zmieniające się języki, obyczaje, nazwy statków, ulic, szepty, miłosne zaklęcia, i jeszcze krój marynarek, sukni, spodni i obcasów (…).
Ze struktury miasta nie da się wypruć jego duszy; widmo tych, którzy byli i tego, co minęło, powraca nieustannie na ulice, przekazując nowym pokoleniom swoją niezmienną istotę, która objawia się w rzeczach drobnych. To nic, że klamek dotykają inne dłonie, a świeża trawa deptana jest przez obce buty. To samo miejsce ewoluuje pod wpływem czasu i kolei losu, które po części wytyczane są przez nas. Nasza obecność kształtuje rzeczywistość. Człowiek sadzi drzewo – to samo drzewo kilkadziesiąt lat później obserwuje życie kolejnej generacji, która nie pamięta wcale jego początków. Miejsca, będące świadkami wydarzeń przeszłości, stale obserwują nas, stałych mieszkańców bądź nowo przybyłych, przyjmując nas w poczet dalszej historii.
