KSIĘGA I
(FRAGMENT)
II
(NAWRÓCENIE SZATANA)
Idioci! Idioci, coście urzędy otoczyli, urzędy…
I w stanowiskach życiem jesteście: pędy, pędy!
Gdyż te wzgórza olbrzymiaste, co z zachodu
Morze ściągają, a zgasić piekła tu nie mogą;
Aż ociekają od złota, aż ociekają od miodu.
Tylko się tam dorwać, poruszysz swą brodą;
Jednak prędzej, no już… na co tak czekacie?
Wreszcie miód wystygnie, skoro zwlekacie,
A kędy góra się potoczy, kędy głuszy wicher,
Tam niby gobliny, te zielonawe, złe istoty,
Dzieci służą Adramelekowi, gdyby bileter
I dzieciaki, które pożarł, jeśli liczyć co piąty,
Już wołają na diabły, tak że nie musi narrator,
Żeby przewalutować grzechy: otwierać kantor!
*
Ach, pędzą wszyscy i od wrót uprzednich,
Co złotem tryskają, aż do wrót powszednich,
Gdzie szklana szyba wita, gdzie ów Adramelek
Ogonem jakby pawim, otworzy jakby drogę,
I tam, kto czerwony, lecz barwny ma kafelek,
Do sali jest wpuszczany, podstawiwszy nogę,
A na Sali, niczym w śmietniku, wielki bajzel
Pomiędzy siedziska siada; niech uprząta Azazel[1]!
Jednak, co by nie mówić, gdy wejdą wszyscy
I na środku mównica, dawny tron jako kurhan,
Na zewnątrz, przez te odmęty, aniołowie śliscy
Tak znikli, iż wężowy czeka jeno jako furman
Lub nasz biedny Lucyfer patrzy, sam jeden,
On czeka, aż ta zwoła, co wyklęła, jak ludzi Eden.
*
Atoli ulata Lucyfer, gdzie ogień pali wiatrem,
Przed nim chmura świeci, rzuca weń gradem
I gdy z między tych barw, jak z barw wulkanu,
Pojawia się twarz – zamierzchła myśl Boga,
Wtedy wpośród ognia pyłu, uczuć huraganu
Nieboskłon, aż po dal, przecina błyskawica sroga;
I w jej blasku długim, niczym gwiazd miliona,
Gałęzie rosną jak nad głowami Laury i Filona:
Wszakże drzewo, co konturu mu wzięła kształty,
Raczej gaśnie prędko i jako kształt krzewu,
Płonie pośród płomieni, nosząc znak zatarty,
A choć diabeł się śmieje i zaklina ku lewu,
To tak jak liść wyschły, który zimę przetrwał,
Przed jedyną drogą spadnie – odrzuci przewał.
*
A przez chmurne płomienie i niezmierzone,
W swym blasku równie jasne jak zacienione,
Spada z ciałem Szatan w mrok, w przepaść;
Szczęście, nie godzi się na to, nie godzi z losem,
Tylko tak jak Ikar, ale w górach, by nie spaść,
Wykorzystuje okazję, łapie skałę oraz torsem
Ze skałą się zderza, na boku odznacza się minus;
Skała zwała się Longin, był to szczyt Longinus,
Jednak zawiodła dłoń diabła i dłoń niebios,
Więc Diabeł spuszcza się w głąb, w ciemność,
Widząc wnet «Znak żółty», a w tym «EROS»,
Które obliczem cudnym wywołuje senność,
Które, ach… miłość? Raczej piękne kłamstwo,
Toć je Szatan mija łagodnie i na stok spada łatwo.
*
I olśnieniem, tym wielkim, jasnym olśnieniem
Głowa Szatana pełni się jakby przebaczeniem,
Po czym, wstawszy oraz zrzuciwszy odzienie,
Rusza na wędrówkę bez zbroi, bez grzechu;
Czyliż idzie, a za nim piekło bezgrzesznie?
Nie wiem, lecz ciężko łazi, odpowiada echu,
Zaś twarzą, co opadła, przemawia za smutek,
Tudzież smutek, słychać jak miły śpiew kukułek;
Otóż, wśród jasnych skał góry lub skał wyżyny,
Czarnym niesie się jeno duma, czy głos pychy,
A na skale najwyższej głoszą dwie tercyny
Niczym Pana struna, dźwięk Pana ku szychy:
Że tutaj, między brudy Ziemi oraz piekła
Jasności nieba zstąpiły na górze Synaj
I skoro nawet myśl człowieka się przelękła,
Także ty dziwną losu kolej powspominaj;
Tutaj, na tej katastrofy cnej uliczce,
Jeśliś łaskaw, oddaj hołd, gdzie promienne Synaj.
III
Gwiazdy jaskrawe! Gwiazdy lśniące na niebie,
Które oglądam teraz jak nadzieję i białe gołębie:
Patrzę, nie dostrzegam, są gdzieś Złotogrona?
Wszak za słów potoki jak piękne obrządki,
Co w szereg anielski przenosi sama Madonna,
Artystę – twórcę, bożej głowy zakamarki,
Pod sam tron się nosi, a ja dziwak, a ja ślepy!
Nie widzę nic, jeno piekło, tam diabeł tępy
W sali siedzi, w głos przemawia, dziwne rzeczy!
A «Czas to pieniądz. – Wrzeszczy MAMON.»;
Więc diabły, zdradzę, odchodzą z zapleczy…
Przerwą napojone znów słuchają i mówi Charon:
«Żeście śmierć chcecie odebrać? Śmierć?!
Lepiej sam umieraj, który to wymyślił za śmieć.».
*
(…)
[1] Upadły anioł [przyp. aut.].